czwartek, 30 maja 2013

► "Nano" - Robin Cook


TYTUŁ: Nano
AUTOR: Robin Cook
WYDAWNICTWO: Dom Wydawniczy Rebis
GATUNEK: thriller medyczny

Czy Robina Cooka trzeba komuś przedstawiać? Amerykański lekarz, który postanowił pisać książki, stał się już legendą. Mistrz thrillerów medycznych przedstawia swoją kolejną książkę, "Nano", będącą kontynuacją "Polisy śmierci". Poprzedniej części nie dane mi było przeczytać, a mimo to doskonale odnalazłam się w losach Pii Grazdani. 

Z tego co zdążyłam się zorientować w poprzedniej części Pia, piękna studentka medycyny, wpakowała się w nie lada kłopoty i cudem uniknęła śmierci. Jak widać historia lubi się powtarzać. Po traumatycznych przeżyciach nasza bohaterka przeprowadza się do Boulder, do Kolorado i zaczyna pracę dla firmy Zachary'ego Bermana - Nano. Owa firma zajmuje się nanotechnologią, nauką tworzącą struktury na poziomie atomów i cząsteczek. 

Życie Pii jest nieskomplikowane - jest niesamowicie oddana swojej pracy nad mikrobiworami, nie nawiązuje więzi z ludźmi (stroni zwłaszcza od swojego szefa, który jasno daje jej do zrozumienia, że chce ją widzieć w swoim łóżku) i nie przyzwyczaja się do miejsc, w których przebywa (jej mieszkanie wygląda jak pokój hotelowy). Sytuacja zmienia się kiedy Pia podczas ćwiczeń natrafia na biegacza w kombinezonie Nano. Wszystko wskazuje na to, że mężczyzna ma udar, jednak gdy przewożą go do szpitala wszystkie dolegliwości znikają. Mało tego do placówki wkraczają ochroniarze z Nano i zabierają mężczyznę niemal siłą. Pia zaczyna węszyć, a intuicja mówi jej, że nie ma pojęcia o tym co naprawdę dzieje się w firmie, która ją zatrudnia. Postanawia poprowadzić śledztwo na własną rękę, wykorzystując przy tym słabość szefa do pięknych kobiet. Wszystkie poszlaki wskazują na to, że Zachary Berman prowadzi nie do końca legalną działalność.

Mimo że powieść pełna jest medycznej terminologii, to Robin Cook postarał się, by każdy rozumiał o co chodzi. Stara się tłumaczyć czytelnikowi wszystko w miarę jasnym, przejrzystym językiem. Dużą wagę przywiązał też do szczegółów - "Nano" jest powieścią dopracowaną w każdym, nawet najmniejszym detalu. O ile jednak Pia jest postacią charakterystyczną i dobrze nakreśloną, o tyle reszta bohaterów jest stereotypowa, przewidywalna i nie wzbudza większych emocji.

Jeśli ktoś spodziewał się typowego thrillera z dużą ilością strzelanin, FBI i agentami specjalnymi, to bez wątpienia się zawiedzie. Autor genialnie dawkuje napięcie, ale rozwija akcje powoli, przez co według mnie fabuła staje się bardziej rzeczywista. W końcu co nagle, to po diable ; ) Miałam dość duży problem z zakończeniem i do tej pory nie wiem, czy mi się podobało, dlatego niech każdy spróbuje ocenić je sam. 

Książkę czytałam z zapartym tchem, chociaż pewnie gdybym musiała, potrafiłabym się od niej oderwać. Każdemu jednak polecam czterysta stron dobrej literatury Robina Cooka. Po raz kolejny pokazał klasę.


► "Robert Smith. The Cure" - Richard Carman


TYTUŁ: Robert Smith. The Cure
AUTOR: Richard Carman
WYDAWNICTWO: Anakonda
GATUNEK: biografia




"Monday you can fall apart / Tuesday, Wednesday break my heart / Thursday doesn't even start / It's Friday I'm in love!"

Tekst tej piosenki jest równie ponadczasowy jak sama kapela The Cure. Richard Carman, będący jednocześnie rówieśnikiem Roberta i fanem jego zespołu, zaczyna swoją książkę słowami: "The Cure nieustannie inspiruje. Bijącym sercem The Cure jest Robert Smith".

Czytelnicy mogli się nastawiać na bardziej szczegółowe przedstawienie postaci wokalisty i frontmana, jednak jak to bywa zawsze w przypadku biografii muzyków, ciężko pominąć istotny wpływ, jaki wywierają na nich kariery. Tak było i tutaj - Robert Smith. The Cure jest to w dużej mierze trzydziestoletnia historia zespołu, powstałego w 1976 roku. Przeszedł wiele metamorfoz, dotykających zarówno składu, nazwy oraz swojej muzyki. Każda z tych przemian została dokładnie opisana przez Richarda Carmana, jednak pierwiastkiem stałym zawsze jest Robert Smith.

Odniosłam wrażenie, że autor snuje opowieść. Kiedy on dorastał, rozwijał się zespół Roberta Smitha. Richard Carman wspomina ważne wydarzenia z życia The Cure, bo był ich świadkiem, a nie dlatego, że przeczytał o nich w gazecie. Nie przypomina to suchej zbieraniny faktów przy których człowiek czuje się senny i nabiera potrzeby położenia się do łóżka - wręcz przeciwnie jest to spontanicznie napisana książka, doprawiona rzetelnymi wypowiedziami krytyków, współpracowników i samego Roberta Smitha (na końcu podane są źródła z których czerpał autor - większość książek, artykułów, stron internetowych i nagranych wywiadów, które dla fanów mogą być bezcenne). 

Trzeba jednak głośno powiedzieć, że Richard Carman jest zafascynowany zespołem i brak mu potrzebnego przy pisaniu biografii obiektywizmu. Rozpisuje się o fenomenie wokalisty, co widać chociażby pod koniec książki: "W Robercie odnajdujemy poetę piszącego z rzadko spotykaną wrażliwością, połączoną z inteligencją. (...) Jest malarzem obrazów, które wyglądają tak samo dobrze wtedy, kiedy patrzysz na nie z końca sali, jak i wówczas, gdy podajesz je szczegółowej analizie pod szkłem mikroskopu.". Nie jest to do końca bezstronny osąd, trudno jednak go wymagać od wieloletniego fana. Chwilami przychodziło mi jednak na myśl, że biografia powinna się nazywać "100 powodów za które Richard Carman kocha The Cure"

Autor czasami gubił wątek - jak na książkę o Robercie i jego zespole David Bowie zajmował wyjątkowo dużo miejsca. To prawda - wywarł on wielki wpływ na The Cure, ale wystarczyło wspomnieć o tym raz.  Chwilami można było odnieść wrażenie, że Richard Carman nie do końca wie czym zapełnić swoją książkę. 

Ciężko mi powiedzieć na ile informacje zawarte w biografii będą zaskakujące dla długoletnich fanów, którzy śledzą losy zespołu z zapartym tchem. Czytając dowiemy się jednak wiele o inspiracjach do poszczególnych utworów i całej twórczości Roberta i jego kolegów. Fani będą też zachwyceni umieszczoną na końcu dyskografią, która z pewnością pozwoli im uzupełnić braki.

Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o pięknym wydaniu książki - twarda oprawa, dobra jakość, piękne kolorowe zdjęcia - to już chyba znak firmowy Wydawnictwa Anakonda. Wszystkim fanom The Cure polecam, bo zdecydowanie warto.


niedziela, 12 maja 2013

► "Hrabstwo ponad prawem" - Matt Bondurant


TYTUŁ: Hrabstwo ponad prawem
AUTOR: Matt Bondurant
WYDAWNICTWO: Anakonda
GATUNEK: sensacja

Hrabstwo ponad prawem to powieść inne niż wszystkie. Pikanterii dodaje jej fakt, że cała historia w niej zawarta zdarzyła się naprawdę. Matt Bondurant, wykładowca twórczego pisania i literatury na Uniwersytecie Teksańskim w Dallas, jest bowiem wnukiem Jacka Bonduranta. Spisał historię swojego dziadka i jego braci, a to stało się później inspiracją do filmu Gangster.

Czasy prohibicji odbiły się szerokim echem w hrabstwie Franklin w Wirginii - można powiedzieć, że zadziałała ona jak zakazany owoc. Rodzinę Bondurantów poznajemy w roku 1918, kiedy to ich dom nawiedza epidemia grypy - umiera wtedy matka i dwie siostry, a średni brat - Forrest - cudem unika śmierci. Granville Bondurant podsumowuje to pesymistycznymi słowami: "Całe dobro zniknęło z tego świata". Jest to ponury wstęp do całej historii, konieczny jednak w celu zrozumienia jak sobie radzono w tamtych czasach. Tło opowieści stanowią zwykłe czynności mieszkańców (takie jak chociażby hodowla tytoniu), pozwalające nam poczuć smak ówczesnego życia.

Bracia Bondurant, znani jako bimbrownicy i dranie, siali postrach w swojej miejscowości. Howard, najstarszy z braci, charakteryzował się potężną sylwetką i niebywałą siłą. Siłą niestety tylko fizyczną, ponieważ odkąd wrócił z wojny wciąż nękają go jej obrazy. Forrest jest przywódcą rodzeństwa i - Bóg mi świadkiem - ma ku temu najlepsze predyspozycje. Charyzmatyczny dyplomata budzi respekt w każdym, kto ma z nim do czynienia. Mimo wielkich chęci najmniej polubiłam właśnie Jacka - najmłodszy z braci był dla mnie ucieleśnieniem naiwności i dziecinności. Przez większą część powieści odnosiłam wrażenie, że sam do końca nie rozumie, w czym bierze udział, a jedyną wartość stanowi dla niego sportowy ford (do zmiany dochodzi w naszym bohaterze dopiero za sprawą Berthy Minnix). Choć o braciach krążą nieprawdopodobne historie, to jednak każdy ulega ich wydźwiękowi - Bondurantowie stają się legendą w hrabstwie Franklin.

Oprócz nich poznajemy też dziennikarza Sherwooda Andersona, który pragnie dotrzeć do sedna historii o bimbrownictwie. Jest to jednak niezbyt porywający wątek (dużo ciekawsze jest życie trzech braci) i wprowadza utrudniające czytanie przeskoki w czasie. Osobiście miałam też żal do autora za ogromną ilość mowy pozornie zależnej i rzadkie, ciężkie dialogi.

Matt Bondurant postarał się o oddanie klimatu lat trzydziestych XX wieku. Wszystko zostało nakreślone z dużą starannością - czytając możemy się przenieść w czasy bimbrowników i ujrzeć oczami wyobraźni popularne alembiki. Ciężko mi było jednak ustosunkować się do trzech braci - nie do końca wiedziałam, czy mam uznawać ich za postacie pozytywne, czy negatywne. Mimo że autor był bezpośrednio związany bohaterami powieści, postarał się o to, by niczego nam nie narzucać.

Nie umiem powiedzieć na ile wydarzenia, o których przeczytałam w Hrabstwie ponad prawem są prawdziwe. Historia jednak jest napisana realistycznie i pozbawiona ubarwień. To, co dał mi Matt Bondurat w swojej powieści, wydaje się być do bólu prawdziwe. Teraz pozostaje mi obejrzeć film Gangster ;).

Wydawnictwu Anakonda bardzo dziękuję za książkę.


sobota, 4 maja 2013

► "Martin Gore. Depeche Mode" - Dennis Plauk, André Bosse


TYTUŁ: Martin Gore. Depeche mode
AUTORZY: Dennis Plauk, André Bosse
WYDAWNICTWO: Anakonda
GATUNEK: biografia

Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tylko Martina Gore'a i Dave'a Gahana kojarzono z Depeche Mode. Chociaż bez Alana Fletchera zespół na pewno nie byłby tym, czym jest obecnie, to jednak właśnie Martin Gore i Dave Gahan - różni jak woda i ogień - stanowią jego siłę napędową i są postrzegani jako prawdziwe gwiazdy. Potęga tego pierwszego ujawnia się właśnie na scenie.


Na początek nie mogę sobie odmówić wspomnienia o pięknym wydaniu książki - twarda oprawa, dobrej jakości papier i piękne zdjęcia w środku - to już chyba klasyka u Wydawnictwa Anakonda. Tak jak każda ich publikacja pięknie prezentuje się na półce. Nic tylko czytać i podziwiać! 

"Tradycjonalista, którego wielokrotnie nazywano wizjonerem muzyki elektronicznej (...). Idealista, pewien swojego gustu, który jako dziecko złapał bakcyla dzięki płytom swojej mamy, a teraz swoimi własnymi płytami zaraża innych (...)". Tak o Martinie pisze Dennis Plauk i André Bosse. Ci dwaj panowie postarali się o rzetelną biografię, która wiedzy dostarczy nawet najwierniejszym i najbardziej oczytanym fanom. Po publikacji Dave Gahan. Depeche Mode można było spodziewać się, że historia zespołu przyćmi trochę Martina Gore'a. Tak się jednak nie stało i za to jestem wdzięczna autorom. Historia faceta w blond lokach jest napisana z innej perspektywy niż książka Trevora Bakera i jednocześnie stanowi jej idealne uzupełnienie.

Martin Gore jest ciekawą i niesamowicie barwną postacią, bez wątpienia do dzisiaj wzbudzającą kontrowersje. Od początku zdawał sobie sprawę, że do zespołu dostał się dzięki swojemu syntezatorowi, ale prawie na pewno nie wiedział, że w ciągu kilku lat stanie się niezbędny w świecie Depeche Mode. Wyżej wspomniałam, że Martin różnił się od Dave'a - w przeciwieństwie do niego pozostawał cichy i skromny, a jego priorytetem było zjedzenie chińszczyzny w spokoju ;) 

W książce autorzy wielokrotnie podkreślają, że Gore poszukiwał swojego własnego stylu. Eksperymentował ze swoim wyglądem, często był z tego względu wręcz szykanowany. Przekonanie, że jest homoseksualistą narastało właśnie z powodu jego transwestytyzmu. Zacieranie granic seksualności i poszukiwanie siebie przysporzyło mu wielu niemiłych komentarzy, nawet od członków Depeche Mode. 

Martin Gore. Depeche Mode prowadzi nas przez życie muzyka w specyficzny sposób. Choć biografia jest pozbawiona natłoku nieistotnych informacji i napisana przystępnym językiem, nie uniknęła kilku literówek, utrudniających czytanie. To co mnie się podobało najbardziej, to krótki wstęp poprzedzający każdy rozdział, napisany w błyskotliwy i zabawny sposób. Na brak anegdot nie sposób narzekać, a każda z nich uraczona jest wypowiedziami samego Gore'a i jego współpracowników. 

To jest książka przede wszystkim dla tych, którzy uważają Martina za prawdziwy muzyczny fenomen. Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Anakonda.